niedziela, 24 lutego 2013

Olejek rycynowy

Jakiś czas temu padłam ofiarą przedłużania rzęs 1:1. A właściwie nawet nie samego przedłużania, tylko tego co sobie w związku z powyższym zrobiłam.
Moje nowe rzęsy  były naprawdę piękne i  trzymały się świetnie. Ułatwiały mi życie, bo rano nie potrzebowałam ich tuszować (w przedziale czasowym 6.00 – 10.00 każda minuta jest dla mnie cenna i skorzystam z każdej możliwości żeby nie musieć za szybko z łóżka wychodzić). Ogólnie wspaniale.

A
L
E

Po jakichś 3 tygodniach (jak dziś pamiętam, to była środa), poczułam że mnie swędzi w oko. Podrapałam się. Potem jeszcze raz. I jeszcze raz. Wiedziałam że źle czynię, mimo wszystko

NIE MOOOOOOOOOOGŁAM PRZESTAĆ!!!

W ciągu tego pamiętnego popołudnia wydrapałam sobie praktycznie wszystkie sztuczne rzęsy wraz z częścią moich. Wiem jak obrzydliwie to brzmi. Za każdym razem mówiłam – dobra dobra, to już naprawdę ostatnia. Niestety wciągnęło mnie to (przepraszam za skojarzenie) co najmniej jak jedzenie czipsów. 
Efekt tego taki, że mam zdecydowanie mniej rzęs, są one krótsze i słabsze. W jednym oku,  w zewnętrznym kąciku mam nawet wyrwę gdzieś tak na milimetr.




Aż tak bardzo mi to nie przeszkadza.  Jednak postanowiłam zaufać opiniom na forach i zaczęłam wzmacniać rzęsy olejkiem rycynowym. Na razie  stosuję go od 2 tygodni, prawie codziennie wieczorem nakładam na rzęsy silikonową szczoteczką. Przy okazji maźnę też po brwiach, a co!  
Na razie, mimo ogromnych chęci zobaczenia czegokolwiek, efektów nie widzę. Wiem wiem, na to trzeba czasu. I systematyczności.

Tak więc próbujemy. Następne foto wrzucę za miesiąc. Zobaczymy czy coś widać.



PS. Myślę że na powyższym zdjęciu Madzia zastosowała procedurę naprawczą w photoshopie. Ja nie mam takich rzęs. Albo znów mam nieadekwatny obraz siebie, w tym wypadku nieprawidłową analizę rzęsną  :)
Ot i co. 

***********************************************************************

Upłynęło więcej niż miesiąc. Właściwie ponad 2. Przez ten czas prawie codziennie raczyłam moje rzęski specyfikiem. Efekt tego taki, że nie mam zdania. Wczoraj, tuż po obejrzeniu zdjęć stwierdziłam, że nic a nic mi olejek nie pomógł. Teraz jednak zastanawiam się, bo chyba jednak są silniejsze, mimo że słynna wyrwa jak była tak jest. 


Ale przy linii rzęs jest jakby gęściej? Chyba że sobie wmawiam? :P





Bazia

Pyjamka

Zacznę od tego, że uwielbiam ten stan, kiedy nic nie muszę.




fot. eM



Z jakiegoś powodu :) kojarzy mi się on z piżamą. Chociaż właściwie jeśli chodzi o piżamy takie prawdziwe, to mam raptem dwie. Jedną dostałam od Mamy a drugą od Teściowej. Dziwne, nie? :)




Piżamą jest dla mnie każda rzecz na tyle miluchna, że można w niej spać. Nie musi być do rymu ani do taktu, nie musi pasować ani występować w formie brylantowego kompleciku. Szczerze mówiąc, gdy widzę piżamę która kosztuje tyle co niekiepski kosmetyk to… zgaduj zgadula co wybiorę.



Tak więc jeśli chodzi o spanie, jestem fanką powyciąganych T - shirtów (najlepiej oczywiście męskich). Ale tylko w lecie. Bo w zimie uwielbiam porcięta. Różne. Najlepiej ciepłe i przytulne. Takie jak te.




fot.eM


Kupiłam je w Second Handzie za 10 zł. Nowe. Z metką. Jak tylko je zobaczyłam, wiedziałam że będą moje i modliłam się skrycie, żeby w drodze od drzwi wejściowych  do lady nikt nie stanął mi na drodze,  wyrywając mi  upatrzoną zdobycz  tuż przed nosem. Ależ się rozedrgałam wewnętrznie w ciągu tych 3 sekund! Na szczęście udało się, bo nikogo oprócz mnie i sprzedawczyni w sklepie nie było  :)

To jest mój najulubieńszy strój. Szkoda że jestem na tyle zachowawcza, że nie pójdę tak ubrana na ulicę. Z drugiej strony idąc „do świata”, wraz z ciuchami człowiek automatycznie przybiera  jakąś rolę. Pracową, zakupową, paniusiową lub po jakąkolwiek inną, zdefiniowaną przez zewnętrze.

A pyjamka jest i będzie symbolem intymności, błogości i jakiejś nawet bezbronności?
No po prostu jest okej.



Chrrrr… chrrrrr…





fot. eM

Bazia