Stylowo

Zacznę od tego, że uwielbiam ten stan, kiedy nic nie muszę.




fot. eM



Z jakiegoś powodu :) kojarzy mi się on z piżamą. Chociaż właściwie jeśli chodzi o piżamy takie prawdziwe, to mam raptem dwie. Jedną dostałam od Mamy a drugą od Teściowej. Dziwne, nie? :)



Piżamą jest dla mnie każda rzecz na tyle miluchna, że można w niej spać. Nie musi być do rymu ani do taktu, nie musi pasować ani występować w formie brylantowego kompleciku. Szczerze mówiąc, gdy widzę piżamę która kosztuje tyle co niekiepski kosmetyk to… zgaduj zgadula co wybiorę.



Tak więc jeśli chodzi o spanie, jestem fanką powyciąganych T - shirtów (najlepiej oczywiście męskich). Ale tylko w lecie. Bo w zimie uwielbiam porcięta. Różne. Najlepiej ciepłe i przytulne. Takie jak te.





fot.eM


Kupiłam je w Second Handzie za 10 zł. Nowe. Z metką. Jak tylko je zobaczyłam, wiedziałam że będą moje i modliłam się skrycie, żeby w drodze od drzwi wejściowych  do lady nikt nie stanął mi na drodze,  wyrywając mi  upatrzoną zdobycz  tuż przed nosem. Ależ się rozedrgałam wewnętrznie w ciągu tych 3 sekund! Na szczęście udało się, bo nikogo oprócz mnie i sprzedawczyni w sklepie nie było  :)

To jest mój najulubieńszy strój. Szkoda że jestem na tyle zachowawcza, że nie pójdę tak ubrana na ulicę. Z drugiej strony idąc „do świata”, wraz z ciuchami człowiek automatycznie przybiera  jakąś rolę. Pracową, zakupową, paniusiową lub po jakąkolwiek inną, zdefiniowaną przez zewnętrze.

A pyjamka jest i będzie symbolem intymności, błogości i jakiejś nawet bezbronności?
No po prostu jest okej.


Chrrrr… chrrrrr…





fot. eM

Bazia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz